01 lut Czarownice Świętokrzyskie
(Legendy Świętokrzyskie, Jerzy Stankiewicz – KAW 1988)
Podania przekazują, ze w Górach Świętokrzyskich od dawna zamieszkiwały czarownice, które różne czary czynić umiały.
Poczesne miejsce zajmuje w tych podaniach Łysa Góra, ubarwiona fantastycznymi legendami o sabatach wiedźm, które zlatują się tu na miotłach, unoszących się dzięki tajemniczym i dość zabawnym słowom: ,,Płot – nie płot, słota – nie słota, wieś – nie wieś, a ty biesie nieś!”
Czarownice zsyłały na ludzi śmierć i chorobę, marnowały mienie, odbierały mleko krowom, zatruwały trzodę i drób, wywoływały burzę, odbierały miłość mężów i kochanków.
O północy siadały na miotły, wymawiały słowa zaklęcia, i niesione wiatrem przylatywały na umówione polany. Kiedy wichura szalała na świecie, łamiąc drzewa i zrywając strzechy, wiadomo było, że na Łysej Górze wiedźmy wyprawiają wesele.
Czarownice zajmowały się również rzucaniem uroków i zbieraniem ziół, które były im potrzebne do odprawiania czarów. Chowały skrzętnie znalezione pióra wronie, kawałki gwoździ, kopyta końskie, sierść bydlęcą i kosie rogi. Do rozmaitych guseł używały podobnie jak owczarze, frędzli od kościelnych chorągwi, stuł czy ręczników z ołtarzy oraz kawałków świec. Najchętniej jednak posługiwały się chrząstkami ze skrzydeł nietoperzy, na które polowały w noc świętojańską. Dotknięciem widełkami wiedźmy mogły zmienić psa w mysz, a kota w kartofel.
Kobiety z okolic, aby poznać trochę rzemiosła czarownic, spotykały się z wiedźmami z Łysej Góry i Łysicy, ponieważ one miały najbliższe z diabłem stosunki, i od nich można było nauczyć się tajemnicy rzucania uroków czy dostać specjalne zioła.
Ludzie z Gór Świętokrzyskich uważali, że czarownice mogą woźnicę i konia omamić, iż pod wpływem czarów nie dojadą do celu. O takich czarach śpiewa sie w ludowym krakowiaku:
Cy ja carownica, cy koniki moje,
nie mogę przejechać bez łagowskie pole.
Cyja carownica, cy wy cary macie,
nie mogę przejechać, wy mnie wyganiacie.
Chrząstki ze skrzydeł nietoperza przydatne były do rozbudzenia w kimś przychylności czy miłości, i nosiły ludową nazwę ,,czarowidełek”, jak w tym krakowiaku:
Nie caruj mnie moja, bo cię będą bijoł,
będę ja tam tobie cary przypominoł.
Nie caruj mnie moja tym carowidełkiem,
bo cię będą bijoł z konika siodełkiem.
Wiedźmy do swoich guseł używały także rogów jelenia, lub ciasta na chleb, do którego wsypywały proszek z różnych trujących ziół utarty. W lasach świętokrzyskich rośnie ziele podobne do mięty, nazywane zielem świętego Jana. Czarownice wędrowały po nie na Łysicę w noc Kupały. Uszczknięty czubek tego ziela ma ponoć moc czarodziejską, dlatego wiedźmy starały się tej nocy – co zapewniało skuteczność czarów – zerwać go jak najwięcej.
Czarownicami były nie tylko stare, samotne kobiety, ale również i młode, nieraz zamężne chłopki, ukrywające przed mężem swoje niecne postępki. Zdarzały się ponoć przypadki, że wiedźmami były nawet gospodynie księży. Przed jazdą na miotle nacierały się pod pachami specjalną maścią, sporządzoną z jaszczurek i węży, wróblich piórek i żabiego skrzeku – według tajemnych recept. Wyfruwały z komina, lub wzbijały się w górę na rozstajach dróg. Czasem niedokładnie wysmarowana wiedźma spadała na ziemię: wówczas musiała długo wędrować pieszo, aby pokonać drogę, którą w powietrzu szybko by przeleciała.
Podobno każda czarownica miała dwa koziołki w oczach. Można było je zobaczyć tylko z bliska. Zaglądając w oczy wiedźmie, nie widziało się odbicia własnej postaci, tylko po jednym koziołku w każdej źrenicy. Żeby się nie zdradzić, wiedźmy nigdy nie patrzyły ludziom prosto w oczy.
Minął już bezpowrotnie świat czarownic, wiedźm,
odmienic, topielic, diabłów, biesów, czartów,
płanetników, czyli duchów chmur deszczowych i gradowych,
latawiców – dzieci bez chrztu zmarłych,
nocnic, wchodzących przez szpary do domów w porze nocnej,
płaczek, niepokojąccych brzemienne niewiasty i zamieniających dzieci,
zmór, prześladujących przede wszystkim panny i kawalerów,
sterzygoniów, którzy umierali bez bierzmowania,
strzyg, które rodzą się z zębami.
Ale czy zupełnie zaginęły?