Treść legendy:
Pamiętam jesienne wieczory spędzane z babcią w salonie w naszym domu w Świętokrzyskiem. Otulona kocem siedziałam na wielkim, wygodnym fotelu. Kiedy wieczory były wyjątkowo zimne, a wiatr hulał za oknem, babcia parzyła herbatę. Ten „magiczny napój” z mieszanki babcinych ziół smakował letnimi malinami i pachniał świętokrzyskim lasem. Wietrzne wieczory były wyjątkowe, bo gdy gałęzie drzew uderzały w okno, a księżyc w pełni zaglądał do naszego salonu, babcia nuciła stare piosenki lub opowiadała legendy i historie. Pewnego takiego wyjątkowo wietrznego wieczoru, kiedy siedziałam skulona pod kocem, usłyszałam, jak babcia nuci pod nosem…
– Płot – nie płot, słota – nie słota, wieś – nie wieś, a ty, biesie, nieś!
W tej samej chwili podmuch wiatru otworzył okno. Gałęzie starej jabłonki zajrzały do środka salonu. Wiatr wtargnął jak nieproszony gość, świsnął, aż przewróciły się ramki ze zdjęciami na półce, a ze stołu zsunęła się serweta. Babcia w jednej chwili pojawiła się przy oknie. I ja wyskoczyłam z fotela, odrzucając w tej samej chwili koc, podbiegłam do okna i razem z babcią zamknęłyśmy okiennice. Uff. Cisza. Nagle podskoczyłyśmy jednocześnie. W kuchni przylegającej do salonu usłyszałyśmy trzask. Podeszłyśmy. Ech, to tylko stara miotła się przewróciła.
– Trzeba wymienić te okiennice – stwierdziła babcia
. – Siadaj, cała drżysz. Naleję ci herbaty – zwróciła się do mnie
.
– Babciu, co to była za piosenka? – zapytałam, sadowiąc się z powrotem w fotelu.
– A takie tam, coś mi się przypomniało… Bo wiesz… - powiedziała babcia, odgarniając koc i siadając w fotelu naprzeciwko mnie.
– Ale najpierw daj kubek. Naleję ci herbaty.
Posłusznie wyciągnęłam kubek. Gorący napój parował, wypiłam kilka łyków. Zrobiło mi się ciepło… Babcia kontynuowała rozpoczętą opowieść.
… W okolicach świętokrzyskich borów żyje wiele kobiet. Zamężnych, panien, wdów… Starych jak ja i młodych jak ty. Kobiety, które czasem swoje niezwykłe umiejętności zawdzięczały siłom nadprzyrodzonym. Zdarzało się, że zsyłały na ludzi śmierć i chorobę, odbierały krowom mleko, wywoływały burze czy też odbierały miłość mężom. Zbierały zioła, rzucały uroki. Czasem posługiwały się dziwnymi znaleziskami: chrząstkami ze skrzydeł nietoperzy, piórami wrony, kopytami końskimi czy kawałkami gwoździ. Takie kobiety miały jeszcze jedną ciekawą cechę: każda miała dwa koziołki w oczach. Można je było zobaczyć tylko z bliska, dlatego starały się nigdy nie patrzeć ludziom w oczy. Czarownice… Kiedy za oknem hula wiatr, wiadomo, że mają na Łysej Górze lub Łysicy swój sabat, podczas którego sporządzają trucizny, aby szkodzić ludziom…
Czarownice… - powtórzyłam. Nadal było mi ciepło, ale gdy otworzyłam oczy, leciałam nad lasami bukowo-jodłowymi. Obok mnie na miotłach, sztachetach i łopatach do chleba leciały kobiety z rozwianym włosem, dziko śmiejące się do złotego księżyca. Nie widziały mnie. Czułam się, jak we śnie. W powietrzu czuć było zapach ziołowej maści… Jakby każda z kobiet, które koło mnie leciały, wcześniej nasmarowała się dziwnym mazidłem…
Nie czułam ciężkości ciała, jak duch spłynęłam w dół nad lasami Puszczy Jodłowej aż na gołoborze. Świeciło się srebrzyście w świetle księżyca. Przez chwilę widziałam wieżę klasztoru na Świętym Krzyżu i ogromną sylwetę starego opactwa…
Zatrzymałam się na platformie widokowej, po której na co dzień chodzą turyści zwiedzający Świętokrzyski Park Narodowy. Czarownice zleciały na środek gołoborza i po ich wylądowaniu kamienie roziskrzyły się ogniem. W centralnym miejscu pojawiła się jakaś postać. Majestatyczna, wyniosła… Zrozumiałam, że była to wieka czarownica. Zebrane siostry-wiedźmy kłaniały się jej, a ona odpowiadała skinieniem głowy. Po powitaniu zasiadły i zaczęły obrady. Przy okazji pokazywały sobie nowe czary. Ni stąd, ni zowąd, pojawiła się zastawa – czarownice jadły i piły – o zgrozo, za naczynia służyły trupie czaszki i skorupki jaj.
Cisza! – wrzasnęła nagle wielka czarownica.
Czas zaprosić gości! – powiedziała skrzekliwie.
Rzuciła jakieś zaklęcie i nagle pojawiły się diabły z rogami i ogonami. Było ich tyle, ile czarownic. Jeden z nich, największy, podszedł do wielkiej czarownicy i poprowadził ją w pierwszej parze w rytm złowrogiej, strasznej muzyki. Zatykałam uszy, aby nie słyszeć piszczących dźwięków i rechotu czarownic.
-
Na pomiotła, na pożogi, niech ludziska pomrą z trwogi! – krzyczały rozszalałe w tańcu wiedźmy.
Wtem, usłyszałam pianie koguta… Czarownice i biesy zamilkły na chwilę, po czym w wielkim rozgardiaszu szukały swoich mioteł, łopat i sztachet. Dosiadły je i czym prędzej odlatywały, jedna po drugiej, każda w inną stronę świata... A ja słyszałam tylko oddalające się, skrzeczące głosy…
Hej siostrzyce czarownice, dalej żwawo na Łysicę…
Zerwałam się z przerażeniem. Byłam w salonie babci.
- Wnusiu… Co ty tam mamroczesz przez sen? – babcia patrzyła na mnie zdziwiona.
-
Babciu… Śniło mi się, że byłam… Na sabacie czarownic… Na gołoborzu!
- To tylko sen - zaśmiała się babcia, ale po chwili westchnęła.
A szkoda, że to już tylko sen… - szepnęła, myśląc, że nie słyszę.
MIEJSCA ZWIĄZANE Z LEGENDĄ: